Kiedy ja bywałem na koloniach, nie było chłopców razem z dziewczynami.
krótkofalowcy, to sól tej ziemi ale KRÓTKOFALOWCY
    white.culson pisze:

    Kiedy ja bywałem na koloniach, nie było chłopców razem z dziewczynami.
    Będąc na peryferiach Bielska Białej, dosyć blisko było do stacji kolejki linowej na Górę Szyndzielnia.
    Dziewczyny były w zupełnie inny ośrodku, oddalonym o pare kilometrów, nie było żadnego kontaktu z nimi.
    Jedzenie na koloniach a latach 1955 - 1960 i batoniki? Śmiech na sali. Jakie batoniki?
    Śniadanie tradycyjne, zupa mleczna, chleb z dżemem, cherbata.
    Drugie śniadanie, bułka z twarogiem, lub plastrem twardego sera.
    Obiad tradycycyjny, pierwsze danie zupa, zazwyczaj jarzynowa. Drugie danie tradycyjne, np ryż na gęsto z masłem i polany sokiem. Plus kompot lub kisiel, czy budyń.
    Podwieczorek owoce twarde - jabłka, gruszki, pestkowe, jako duże śliwki.
    Kolacja, chleb z masłem i wędliną w plasterkach, kawa zbożowa z mlekiem, lub herbata słodzona.
    Wszystkie dania podstawowe, były zjadane na stołówce, nie było możliwości czegokolwiek wynosić i chomikować. Jedynie drugie śniadanie było poza głównym obiektem kolonii, ale zawsze zjadane przy stolikach, wynoszenie czegtokolwiek było niemożliwe, wypychanie tym kieszeni. Nie było możliwości dokupić słodyczy, batoników - bzdety - i tak było dobrze, bo nie dochodziło do opisywanych anomali. To co opisane przez kobietę, to już pochodzi z jakiegoś ośrodka specjalnego, lub ancla.
    Dzieci miały o ustalonych porach jedzenie podane w warunkach przyzwoitych, kto nie zjadł, widocznie nie był głodny i wynosić nic nie zezwalano - to było dobrze zaplanowane.

    Nie spotkałem się z przypadkami wymuszeń czegokolwiek. Precjoza typu pierścionki, zausznice musiały być zdeponowane. Jedynie były dopuszczalne łąńcuszki na szyi.
    Na koloniach dochodziło do uszkodzeń ucha od wpiętych w nie zausznic, kiedy ktoś zahaczyć w lesie, w trakcie zabawy tą zausznicą, było więc noszenie zakazane i zdeponowane precjoza u sekretarki.

    Ja kolonie wspominam bardzo dobrze. Nie pamietam aby wśród kolonistów były zatargi, jak się na to zanosiło, reagowały za wczasu opiekunki, które z zawodu były nauczycielkami.

    Pamietam też harcerskie obozy i stanice harcerskie. Harcmistrz, podharcmistrze, którzy organizowali i byli opiekunami, nie mieli najmniejszych problemów z młodymi. Młodzi mieli całą dobę tak wypełnioną, nie mieli się okazji nudzić, nie mieli okazji na wygłupy, graniczące z przekroczeniem prawa. Zresztą każdemu harcerzowi zależało na jak najlepszej reputacji.

    Moją specjalizacją była łączność przewodowa i bezprzewodowa na takich stanicach, obozach. Łączność bezprzewodowa? Przy pomocy namiastki lampy Aldisa, home made.
    Budowało się wieżę drenianą na platformir której pod daszkiem, była lampa Aldisa. Służyła też do oświetlania terenu, kiedy trzeba było obozu, lub stanicy „bronić“
    Mam do dzisiaj znajomych z tamtego okresu. Jest o czym wspominac jak się spotkamy.
    Paru tych znajomych z obozów i stanić, było potem klubowiczami w naszym klubie radioamatorów i nasłuchowców. Klub istniał kilka ładnych parę lat, paru młodszych kolegów, po stażu w tym klubie, zostało krótkofalowcami. Wielu których poznałem jako nasłuchowców z innych klubów, są dzisiaj wybitnymi operatorami krótkofalowcami.
    Poznałem też masę ludzi dużo starszych jak ja - wielu się wykruszyło. Ale pamięc po nich i QSLki po nich, to skarb, który pielęgnuję. Pielęgnuję pamięć po nich. W tamtych latach nie było złych ludzi, złych krótkofalowców. Zawsze powtarzałem:
    krótkofalowcy, to sól tej ziemi.
    Nawet „kryształowi ludzie“ mieli ułomności. Ale po pierwsze ich inteligencja pozwalała na to aby zdać sobie z tego sprawę. Jak ktoś miał „zły dzień“ potrafił się do tego przyznać i jak trzeba było - przeprosić. Nie pamiętam przypadku beznadziejnego, kiedy złego trzeba było „wydalić“

    Niech wam pomogą okłady gumowo bukowe.

http://kf-ukf.iq24.pl/default.asp?grupa=162756&temat=473733

Stachu, Stachu…


  PRZEJDŹ NA FORUM